Warning: include(../../../menuP.php): failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/avamex/arturwegrzyn.pl/public_html/galeria/201008_Peenemunde/02/201008_Peenemunde_02.php on line 54
Warning: include(../../../menuP.php): failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/avamex/arturwegrzyn.pl/public_html/galeria/201008_Peenemunde/02/201008_Peenemunde_02.php on line 54
Warning: include(): Failed opening '../../../menuP.php' for inclusion (include_path='.:/opt/alt/php55/usr/share/pear:/opt/alt/php55/usr/share/php') in /home/klient.dhosting.pl/avamex/arturwegrzyn.pl/public_html/galeria/201008_Peenemunde/02/201008_Peenemunde_02.php on line 54
Noc w porcie w Ueckermunde upłynęła nadwyraz spokojnie. Spaliśmy jak niemowlaki ...
... a budziliśmy się jak grzeczne misie.
Tylko Janek, jak zwykle, o świcie udał się na poranny spacerek w samotności kontemplując uroki ciszy.
Ponieważ, ku naszemu zdziwieniu, knajpka przy kei była już posezonowo!? zamknięta, poczłapaliśmy do portu na śniadanko. Warto było. Tłuste, syte, obfite, meklemburskie śniadanie złożone z jajek na boczku, ociekającej kiełbasy i słonych śledzi dało nam energię na następnych parę godzin. Z tego co pamiętam były jeszcze lody.
Piotrkowi tak ciążył kołdun, że ciężko mu było się wyprostować.
Zbliżaliśmy się do większego akwenu, trzeba więc było dopasować sprzęt ratunkowy. Tu nie ma śmiechu.
Opuszczamy śliczne Ueckermunde i bierzemy kurs na Wolgast.
Przez najbliższe paręnaście zdjęć nie będzie opisów. To był cudowny dzień pod żaglami. Prawie 7 godzin pływania, 70 km, w ostrych, ale równych wiatrach. Idealnie. Zmienialiśmy się przy sterze, bo każdy chciał doznać tego na co czekał przez cały rok. I każdy osiągnął satysfakcję!
Przed 20:00 zacumowaliśmy za mostem w niewielkim porcie.
Przez drewniany mostek, urokliwymi uliczkami trafiliśmy do ekskluzywnej restauracji nad kanałem portowym.
Ryby były przednie i warte swej ceny. Ceny mocniejszych trunków spowodowały, że kropkę nad "i" postawiliśmy na Oli.
Sobotnie poranne niebo nie wróżyło nic dobrego. O słońcu nie było co marzyć.
Powoli wygrzebaliśmy się z koi ...
... i ruszyliśmy na polowanie.
Rozpadało się konkretnie.
Znaleźliśmy. Mała cukiernia/piekarnia. Pytanie: Kennen Wir die Frustuck essen? Konkretne kontrpytanie: Klain oder gross? Odpowiedź: Seher gross. Pytanie: Wieviel? Odpowiedź: Funf. Zaproszenie: Bitte sehr. A efekt był taki jak widać.
Ponieważ ciągle lało, poszliśmy na mały spacerek.
Ponieważ ciągle lało, kupiliśmy sobie po parasolce.
Ponieważ ciągle lało, wstąpiliśmy do cukierni na ciastko.
Ponieważ ciagle lało, nigdzie nam się nie spieszyło.
Ponieważ ciągle lało, jedliśmy jedno ciastko za drugim.
Ponieważ ciągle lało, spędziliśmy w cukierni prawie 3 godziny.
Mimo, że ciągle lało, trzeba było wracać na łódkę.
Po drodze, w pełnej krasie ukazał się most pod którym przepłynęliśmy wczorajszego wieczora.
Największy zwodzony most w Europie łączący stały ląd z wyspą Uznam. Oddany w 2000 r. Koszt 50 mln Euro. Potęga. Boże jaki kolos!
Mimo, że ciągle lało trzeba się było ruszyć. Kapoty na plecy i krótki 10 km skok na silniku do Kroslin. Ależ krańcowo różny dzień od wczorajszego.
Gigantyczna marina, wszystko ostro płatne. Ale warunki wyśmienite.
Właściwie dotarliśmy do celu. Peenemunde w odległości 11 km na sąsiednim brzegu. Trzeba było to uczcić.
Nie przejmując się ogólnymi trendami ...
... pijąc ...
... niemiecką ...
... wódkę ...
... obejrzeliśmy pełną wersję klasycznego "Das Boot". I wpadliśmy w kapitalne klimaty!
Niestety nasze klimaty nie przypadły do gustu niektórym germańskim frojnlajn na sąsiednich łódkach - ale kij z nimi. To w końcu my wygraliśmy wojnę!
My wygraliśmy wojnę, ale to oni mają takie mariny.
Pora na frusztik.
Czy to widać? Goręce jajeczko na miękko na chrupiącej bułeczce, salami, sok pomarańczowy iiii tak daaaalej ...
Upał jak diabli, ale my na galowo. Przecież idziemy do ludzi.
Jest! Peenemunde - Niemecki Ośrodek Badań Rakietowych.
Piękna łajba, nie mogłem sobie odmówić umieszczenia tego zdjęcia mimo, że widać ją już na poprzedniej fotce. No i Krzychu pięknie złapał koloryt tego dnia.
Ola u celu. Załoga: Piotr, Janek, Krzysztof, Maciek i moja skromna osoba.
Po kielonku - również dla Neptuna.
Pierwsza atrakcja. Radziecka łódź podwodna z 1961 r. z wyrzutniami pocisków balistycznych.
Jakby czas się zatrzymał, ale w końcu to muzeum.
Urządzenie raczej rzadko używane.
Wąsko i ciasno. Kapitalne nagłośnienie. Dżwięki maszynowni, komendy w języku rosyjskim, dzwonki alarmowe, atmosfera jest, oj! jest.
Szaleńcza plątanina, każdy skrawek przestrzeni wykorzystany w 102%.
Janek chyba by się nie zakwalifikował.
Miejsce centralne, wręcz mistyczne. Każdy chciał spojrzeć. Niestety nic w okularze nie było widać.
No i co? Który do czego? Wariactwo!
Osobna, komfortowa kabina oficera politycznego.
Przedział torpedowy.
Świetlica.
Kambuz.
Hydraulika cięgien sterowych.
Świetna sprawa. Bezwzględnie warto zobaczyć.
W pobliskim barze marny wybór i ciężko się było na coś zdecydować. Koniec końców i tak jedzenie podłe.
Ale piwko - prima!
Z całego ośrodka badawczego, po dywanowych nalotach amerykańskich, została tylko wartownia i budynek elektrowni.
W okienkach, przez które dawniej spoglądali wartownicy, zamontowano teraz monitory, w których wyświetlana jest historia ośrodka.
Niemcy, współcześni Niemcy, sprytnie zaprojektowali wystawe tak, że można odnieść wrażenie iż produkcja pocisków rakietowych w czasie II WŚ była jakby marginalna, a głównym celem badań ośrodka była eklploracja kosmosu i prace nad budową statków kosmicznych. A może się mylę?
Niemniej - Peenemunde to bomby V1 i V2. Tych pierwszych wystrzelili na Anglię ok. 20 tysięcy.
Wyrzutnia. Oryginalne fragmenty, zrekonstruowane i uzupełnione.
V2.
Ruiny zabudowań, głównie zaplecza gospodarczego ośrodka - z urządzeń militarnych praktycznie nic nie zostało. Alianci wszystko dokumentnie zrównali z ziemią.
Idziemy w kierunku trzeciej atrakcji.
Kleines Raketenschnellboot 1241A. Gebaut in 1986 in der UdSSR fur Danske.
Niektórzy panowie zachwyceni.
Taka malutka taśma z pociskami do działka.
Dane techniczne - baaardzo ważne.
Na zakończenie pamiątkowe zdjęcie całej załogi.
Fajny dzień, było super.
Teraz trzeba znaleźć jakieś miejsce na sen.
Długo szukaliśmy.
Skończyło się na krzakach w wiosce rybackiej Freest.
Długi spacer do wioski.
Freest. Żaden kurort. Rybacka mieścina. Ciężko pracujący rybacy. Cicho i spokojnie.
Ten spokój udzielił się nam wszystkim.
Znaleźliśmy otwartą knajpkę, zapewne jedyną w wiosce - "Pod Zieloną Żabką". Rodzinny interes: tato przyjmował zamówienie, córki podawały, a mamuśka zbierała kasę.