Warning: include(../../../menuP.php): failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/avamex/arturwegrzyn.pl/public_html/galeria/201008_Peenemunde/03/201008_Peenemunde_03.php on line 54
Warning: include(../../../menuP.php): failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/avamex/arturwegrzyn.pl/public_html/galeria/201008_Peenemunde/03/201008_Peenemunde_03.php on line 54
Warning: include(): Failed opening '../../../menuP.php' for inclusion (include_path='.:/opt/alt/php55/usr/share/pear:/opt/alt/php55/usr/share/php') in /home/klient.dhosting.pl/avamex/arturwegrzyn.pl/public_html/galeria/201008_Peenemunde/03/201008_Peenemunde_03.php on line 54
Wczesnym świtem, grubo przed ósmą, opuścił nas Maciek. Obowiązki w pracy zmusiły go do odłączenia się od naszej kompaniji. Szkoda, ale cóż, my "pracownicy najemni" nie jesteśmy panami swojego czasu.
Po większych perturbacjach z dokonaniem porannej toalety, w blaskach przepięknego słońca i przy sprzyjającym wietrze, ruszyliśmy na północ - w kierunku otwartego morza.
Plan zakładał wyjście na północ, przejście między Półwyspem Peenemundzkim, a Wyspą Ruden i dalej morzem na południe w kierunku Koserow oraz wejście na plażę od strony morza (wróc do mapki).
Neptun zdecydował, że miało stać się inaczej.
Im bardziej na północ pogoda zaczęła się pogarszać.
Widoki były piekne, ale żeglarsko nie wróżyło to nic dobrego.
5°B, silny wiatr, na Oli rozgorzała dyskusja.
Ostatecznie dokonaliśmy zwrotu i pożeglowaliśmy za mewami w stronę lądu.
Jak widać Janek nie podzielał zdania większości załogi.
A chmury szły i szły za nami.
Dopiero po dwóch godzinach, na wysokości Wolgast, nagle się przejaśniło.
Żal kapitana był o tyle większy, że całe gromady jachtów kierowały się na otwarte morze. Nie mnie jednak to komentować!
Mijamy gigantycznego potwora i wracamy do żeglarstwa śródlądowego.
Po drodze ciekawostka. Nie mogliśmy się z początku zorientować co facet w tej łodzi wyprawia. Szpula, i skok na brzeg. Co się okazało. To kosiarka oczyszczająca brzeg z szuwarów. Szokujące.
Pogoda znowu zrobiła się wymarzona. Piękne słońce, równy, mocny wiatr i dynamiczne żeglowanie.
Gnamy czasami na samym foku ...
... czasami pod pełnymi żaglami.
Po 5 godzinach drogi wpływamy do ślicznego, malutkiego porciku w miejscowości Koserow.
Popołudnie, a właściwie wieczór, jak zwykle spędzamy na spacerku zwiedzającym.
Seebad Koserow - piekne, nadmorskie uzdrowisko.
W przerwie mały przystanek na śledzia w gorącej bułce ...
... i piweczka.
Posileni powolutku (chciałem napisać śmigamy) dreptamy na plażę.
Kapitalne wybrzeże klifowe, szkoda, że pogoda pochmurna - Janek też jakby zamyślony.
Oto powód: to w tym miejscu, wg wcześniejszego planu, mieliśmy przybijać do brzegu. Właśnie między tymi falochronami.
Czterej Panowie na Klifie.
A dalej był już tylko długi, romantyczny spacer po plaży w promieniach zachodzącego słońca.
Ale kiczówa!!!
Dopiero w prannym słońcu dostrzegliśmy piękno miejsca w jakim przyszło nam spędzić noc.
Nigdzie nikomu się nie spieszyło i długo celebrowaliśmy pierwszy samodzielnie przygotowywany posiłek - nie wiem czy było to śniadanie czy obiad.
Startujemy koło południa.
Dziś najdłuższy odcinek do pokonania: cel Świnoujście, ponad 80 km.
Pogoda zmienna, początkowo spokojnie na silniku, ale potem zabujało i szliśmy ostro przy wielkiej frajdzie.
Koło 19:30 uroczyście przekroczyliśmy granicę Bundesrepublik Deutschland i Rzeczypospolitej.
Może kiedyś się jeszcze przyda.
Zapada zamrok ...
... a my w drodze.
Jest, wejście do kanału świnoujskiego.
Ola po raz pierwszy płynęła wyposażona w oświetlenie: dziobowe, topowe i rufowe. Wykonalismy to oświetlenie naprędce. Używano również szperaczy.
Dla mnie było to nowe i jakżesz emocjonujące przeżycie.
Jak widać pogoda podczas rejsu w kratkę. Ale nic to, jeśli wokół fajna ekipa, ciekawe miejsca i wystarcza na dobry obiad i coś do popicia.
Chyba żaden z nas nie był wcześniej w Świnoujściu. Poszliśmy więc obejrzeć miasto.
Najpierw podróż komunikacją miejską.
Potem rzut oka na resztki polskiej floty - tu okręty desantowe.
Zaparło nam dech w piersiach. Ale przecież my walczymy w Afganistanie - po co nam flota!
Duży ruch i tłoczno.
Po południu, po obiedzie Janek rzucił: "Pożeglujmy, spróbujmy, może się uda?"
No próbujemy.
Wyjście za rogatki (ja bym to tak nazwał, a żeglarze?).
Znowu dyskusja rozgorzała ...
... aż kaczka się do lotu zerwała ...
... i niestety druga próba się nie udała ...
... bo pogoda się strasznie zbabrała.
To chyba stało się już tradycją podczas tegorocznego rejsu. Kiedy jesteśmy blisko morza, aura uniemożliwia nam realizacje ambitniejszych planów. Kiedy schodzimy w głąb lądu wychodzi słońce, wiatr się staje przyjaźniejszy i nawet deszcz gdzieś znika. Widocznie los tak chce.
Opływamy od południa Wyspę Wolin.
Żadnej łódki, pusto, tylko szuwary ...
... i całe stada ptactwa wszelakiego.
Nabroiłem z Coca-colą więc za karę wpadłem na szmatę. Oj, oj ciężko było!
No i wyjściowe buty Krzycha zrobiły się jakieś lepkie.
Wiało dobrze i znowu dane nam było łyknąć wspaniałego żeglowania.
Wolin.
Nie wiem dlaczego, ale cholernie podoba mi się to zdjecie.
Kapitalne pływanie!
Wskazania identyczne jak te, które powstrzymały nas przy pierwszej próbie wyjścia w morze za Peenemunde. Teraz jednak płyniemy i wszyscy są hepi.
Kołysało ostro, a Ola szła pewnie i stabilnie - bez cienia ryzyka.
Około 20:00 znaleźliśmy wejscie do kanału prowadzącego do Wolina.